piątek, 5 marca 2010

"O bibliotece" słów kilka, czyli Umberto Eco

Największym zdziwieniem mego polonisty, kiedy sprowadził się do naszego miasteczka, była biblioteka. Miejsce, do którego przychodzą ludzie spragnieni ciekawych historii, wiedzy, kultury etc., ale głównie spragnieni obcowania z książkami. No więc polonista, poeta, człowiek wielce inny od całego szacownego grona pedagogicznego naszego liceum (w moim odczuciu w sensie niekorzystnym inny, w odczuciu współuczniów również, ale to zupełnie odrębna historia) zawitał do biblioteki miejskiej i co?! Droga zaczynała się w drzwiach wejściowych a kończyła przy biurku pani bibliotekarki! On się zdziwił (bardzo negatywnie), a ja musiałam tak funkcjonować, odkąd przepisałam się z biblioteki dla dzieci do biblioteki dla dorosłych! Zero wyboru. Jeśli się nie wiedziało, co chce się wypożyczyć (Czasami przychodziłam z zapisaną karteczką – autorzy, tytuły – ale większości pozycji z listy nie było. To akurat przytrafia mi się dość często do tej pory.), trzeba było pytać panią bibliotekarkę (która przecież wcale nie musiała lubić tego samego co ja), co by poleciła. Ewentualnie można było zajrzeć do katalogu, który podzielony był na mnóstwo szufladek. Tylko to jak szukanie igły w stogu siana. Może nawet jeszcze gorzej, bo tak naprawdę nie wiadomo czego ani gdzie szukać. A ja uwielbiam leniwie snuć się między półkami jak zjawa, pożerać wzrokiem okładki, przewracać stronice, sczytywać noty wydawców. Byłam tego pozbawiona przez całe liceum. Na studiach również mogłam tylko zatrzymać się na katalogach. Dopiero jak przyjechałam do Warszawy, odżyłam bibliotecznie. Tu można chodzić między półkami! Można brać książkę do ręki, zaglądać w jej duszę, odkładać i szukać następnej. I tak aż do zakochania lub choćby zauroczenia. Jak DOBRZE!!! A mój polonista pozostał w tym zaklętym kręgu (a właściwie pasie) pomiędzy drzwiami a biurkiem.

Tak mi się przypomniało po lekturze króciutkiej książki Umberto Eco „O bibliotece”. Na podstawie opisu antybiblioteki pokazuje on obraz biblioteki doskonałej. Ubawiły mnie te idealne cechy biblioteki nieidealnej. Na przykład: „Bibliotekarz winien uważać czytelnika za wroga, nieroba (w przeciwnym razie byłby przecież w pracy), za potencjalnego złodzieja”. Najlepsze na koniec opisu: „w sytuacji idealnej czytelnikowi nie powinno przysługiwać prawo wstępu do biblioteki; zakładając jednak, że wtargnął, nadużywając w małostkowy i mało sympatyczny sposób swobód przyznanych mu na podstawie zasad roku 1789, które jednak nie zostały jeszcze przyswojone przez zbiorową wrażliwość, w żadnym razie nie może i nigdy nie będzie mógł mieć dostępu do półek z książkami – poza pośpiesznym przemknięciem przez bibliotekę podręczną”. Boże, przez tyle lat uczęszczałam do idealnej antybiblioteki!

I na koniec jeszcze jeden cytat z tej książeczki (najchętniej zacytowałabym tu całą tę pozycję): „Dlaczego dostęp do półek jest tak ważny? Otóż jednym z nieporozumień, jakie dominują nad pojęciem biblioteki, jest pogląd, że idzie się tam po książkę, której tytuł się zna. Rzeczywiście, często się zdarza, że idzie się do biblioteki, bo chce się książki o znanym tytule, ale główną funkcją biblioteki (…) jest odkrywanie książek, których istnienia się nie podejrzewało, a które, jak się okazuje, są dla nas niezwykle ważne”.

7 komentarzy:

  1. W większości bibliotek publicznych funkcjonuje już "wolny dostęp do półek". Czasy kiedy książka kosztowała kilka wsi minęły:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, aż tak stara nie jestem ;) Książki wtedy nie były drogie, a zakaz wstępu między półki obowiązuje w tamtej bibliotece nadal.

    OdpowiedzUsuń
  3. NA studiach musiałam uczęszczać do takiej biblioteki, w której była dosłownie droga "pani bibliotekarka<->katalog". Więc przyzwyczajona licealną biblioteką (w której było cudnie, wszystko było wolno) nie wiedziałam jak się zachować i poszłam - buch- w regały- a Pani na mnie z linijką.... ach to było biblioteczne odkochanie niestety, od jakiegoś czasu tworzę swoją mini biblioteczkę w domu - to mi dopiero daje frajdę (i pusty portfel) :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sylwia, zaciekawiłaś mnie postacią swego polonisty – poety, wzmianką, że nie wspominasz go zbyt pozytywnie. Czy tylko w kontekście biblioteki?
    A wracając do samej biblioteki, uwielbiam błądzić między regałami i samodzielnie szukać książek. Sprawia mi to nieopisaną przyjemność. Zwłaszcza gdy znajduję książkę, która w trakcie lektury okazuje się perełką.
    Nie czytałam jeszcze tej książki Eco. Ale z zacytowanych przez Ciebie fragmentów wnioskuję, że jej klimat może przypominać "Zapiski na pudełku od zapałek". Ale może się mylę.
    Serdecznie Ciebie pozdrawiam z zaatakowanego zimą Bielska. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kaś, to na pewno mnie rozumiesz, bo przechodziłaś to samo co ja :)

    Jolu, jeśli chodzi o mego polonistę, to akurat w sprawie biblioteki zgadzałam się z nim w 100%. Co do reszty... Wszyscy cieszyliśmy się, że będzie nas uczył, bo słyszeliśmy, że to wielki oryginał jest. Niestety, rozczarował nas bardzo. Nie miał podejścia do uczniów. Lekcje prowadził od niechcenia, czytając z książki jakieś suche informacje. Często rzucał jakieś dziwne oskarżenia, ubliżał niektórym uczniom. Gdyby to on był moim pierwszym polonistą, nigdy nie zakochałabym się w języku polskim.
    Jeśli chodzi o atak zimy - mam nadzieję, że Twoje mieszkanie jest bezpieczne.

    Pozdrawiam - również zimowo :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Sylwia, w takim razie muszę napisać, że miałam szczęście i do polonistów, i do bibliotek. Miałam fantastycznych nauczycieli, począwszy od szkoły podstawowej. Mam dla swoich filologów wielki szacunek.
    A wracając do rozważań o bibliotece, w liceum nasza biblioteka funkcjonowała jak ta antybiblioteka z książki Eco, ale ja miałam wejściówkę do labiryntu, jako że dużo czytałam – chronicznie, zabójczo, podejrzanie, i panie mnie długo sprawdzały, czy aby nie mam problemów w nauce, no bo kiedy miałabym czas na odrabianie lekcji, czy czytam te książki w ogóle. Kiedy wszelkie wątpliwości zostały rozwiane, dopuszczono mnie do zagłębiania się w trzewia biblioteki i wybierania sobie książek. Możesz sobie wyobrazić, jak się czułam. :-)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Wyżej wymieniony nie był nawet nauczycielem, a cóż dopiero polonistą. Był to jedynie "niewłaściwy człowiek na niewłaściwym miejscu". Niestety, takie okazy wciąż funkcjonują w naszej oświacie, co mogłam osobiście zauważyć. Przykre.

    OdpowiedzUsuń